Friday, May 14, 2010

Melbourne o poranku, 17.02.2010

Melbourne przywitało nas o zachodzie słońca. Silne światło odbijało się od szklanych domów, tworząc miliony maleńkich refleksów, wędrujących po tafli szykującego się do snu miasta. Pomimo późnej pory ruch na drogach był dosyć duży, ale dzięki pomocy GPS-a bez problemu dotarliśmy do naszego B&B, Był to uroczy, niewielki domek na przedmieściach miasta, w dzielnicy St Kilda, podobno najładniejszej części mieszkalnej Melbourne. Położony w ciągu ulicy z podobną zabudową. Kiedy przyjechaliśmy, dom był zamknięty, ale na drzwiach czekała na nas kartka z listem od gospodyni. Bardzo pozytywnie zaskoczyło nas to społeczne zaufanie, gdyż to z niego dowiedzieliśmy się, że klucze do domu znajdowały się pod wycieraczką! Rozgościliśmy się zatem w swoim pokoju, który podobnie jak cały dom, był urządzony z kolonialnym smaczkiem, niezwykle oryginalnie i wręcz uroczo. Troszkę jak z książek Jane Austin, troszkę z opowieści Karen Blixen. Pachniało tutaj egzotyka, podróżami, ale z umiarem i elegancją. Przyznam się, że od razu urzekło mnie to miejsce. A jak się później okazało, to był dopiero początek zauroczenia tym południowym zakątkiem Australii.Wyczerpani po całodziennym rajdzie po Great Ocean Road,  zasnęliśmy od razu po przyłożeniu głowy do poduszki! Nawet nie zdążyliśmy przeanalizować planu zwiedzania Melbourne :((( Na szczęście o poranku, na śniadaniu, poznawszy naszą Panią Gospodynię i skosztowawszy pysznej australijskiej kuchni, zostaliśmy odpowiednio poinstruowani, co gdzie i jak! :) Gościnność australijska ponownie zyskała złoty medal! 

Tutaj muszę wtrącić pewna dygresję, która nas bardzo rozbawiła, a jest związana nadal z miejscem naszego noclegu i jego właścicielką. Noclegu w Melbourne szukałam już będąc w Australii, stąd nie było to łatwe, bo wiele miejsc było kompletnie zapełnionych i znalezienie czegoś przestawało wyglądać optymistycznie. W końcu trafiłam na stronę "Annie's" B&B. Jeden pokój okazał się wolny, ale też pod znakiem zapytania. Zostawiłam wiec namiary na nas i czekaliśmy. Po jakimś czasie zostaliśmy poinformowani, ze pokój jest do naszej dyspozycji. Szczęście ogromne! I ulga, że nie będziemy musieli spać na plaży, co zapewne byłoby całkiem ciekawym przeżyciem :)) W każdym razie, wracając do tematu, podczas pierwszego śniadania nasza Gospodyni była wyraźnie zawiedziona i zdziwiona, że... nie jesteśmy Irlandczykami! Skąd taki pomysł? Dane kontaktowe, potrzebne do rezerwacji mówiły wyraźnie, że jak najbardziej nimi jesteśmy! :))) A nasza Gospodyni okazała się być z dziada pradziada Irlandką! Jej dziadkowie wyemigrowali do Australii na przełomie XIX i XX w. Sama była kilka razy w odwiedzinach u rodziny. A jedyna rzecz, która jej przypomina o Zielonej Wyspie, i o której opowiada z niezwykłym sentymentem - to dziergany z owczej wełny sweterek z owieczkami. To jedyna pamiątka irlandzkiej historii. I teraz Irlandia i wszystko z nią związane działają jak wspomnienie rodzinnej tradycji. Stąd owa nadzieja, jaka zapewne żywiła przed spotkaniem z nami. A tu proszę - taka niespodzianka :)))

Tak wiec, z lekkim zawodem w glosie, ale mimo wszystko wielką ciekawością wypytywała nas o życie w Irlandii. A i my skorzystaliśmy z okazji i wypytywaliśmy o życie w Australii. I na takich opowieściach upłynął nam poranek.   

Jesli ktoś planuje podroż do Melbourne, polecam to miejsce w zupełności!! Tylko bez podszywania się pod Irlandczyków, bo drugi raz zamiast pysznego śniadanka (jednego dnia pierożki z serowym nadzieniem i warzywkami, drugiego grubaśny, jajeczny omlet z równie bogatym nadzieniem) można dostać suchy chleb z masłem!! :))
Annie's Bed and Breakfast, St. Kilda, Melbourne, Australia

Tymczasem my wyruszamy tramwajem na podbój miasta! Oto kilka fotek zrobionych o poranku :)



CDN.

No comments:

Post a Comment