Tuesday, March 23, 2010

W locie do Victorii...czyli pożegnanie Queensland, 15.02.2010

Tak bardzo się ostatnio rozmarzyłam wspominaniem Whitsunday Paradise, iż całkiem zapomniałam, że czas leci jak szalony i trzeba iść dalej, a raczej - opowiadać dalej :) Myślę, że wystarczająco już czasu upłynęło i możemy lecieć dalej! Wylatujemy więc z tropikalnego stanu Queensland, aby podążyć w kierunku południowego krańca Australii, malowniczej, troszkę już bardziej kapryśnej pogodowo - Victorii. Czeka tam na nas miasto, które kompletnie skradnie nasze serca - Melbourne oraz kręta, majestatyczna, pełna eukaliptusowych zagajników i kangurzych znaków nadmorska droga - Great Ocean Road. Ale zanim tam dolecimy, spędzamy trzy godziny w samolocie i poza drzemaniem, z lekkim smutkiem, ale i satysfakcją wspominamy to, co już za nami.

Wycieczka na rafy koralowe zakończyła nasz drugi tydzień pobytu w krainie Oz. Dociera do nas świadomość, że chwila pożegnania nadchodzi wielkimi krokami. A przecież tak niedawno tutaj lądowaliśmy, wydawać by się mogło jakby to było wczoraj. Czas jest nieubłagany i czasami mam wrażenie, jakby nawet przyśpieszał! :) Zwłaszcza, kiedy wokół tyle atrakcji, tyle radości, miejsc do obejrzenia, emocji do przeżycia. Im więcej do zrobienia, tym szybciej mijają godziny. Po dwóch tygodniach w Australii zaczynam czuć, że owa odległa i obca niegdyś kraina staje się z dnia na dzień coraz bardziej oswojona. Jet lag już dawno minął, nowe miejsca przestały być obce, niedostępne, ale stały się jakieś takie swojskie i przyjazne. Jako pierwsze dały mi to poczuć wspomniane water dragony, potem nadeszła pora na misie koala i kangury, które ugościły nas w Lone Pine Koala Sanctuary, zaś bajkowe plaże Morza Koralowego po naszej wizycie stały się tak jakby już nasze, z marzeń i zdjęć oglądanych w internecie przeniosły się do realnego świata, naszego świata. I dzięki gościnie Moniki, Łukasza i malutkiej Alicji, poczuliśmy się tutaj, jak w domu. Myślę, że każde miejsce, które w życiu odwiedzamy nabiera zupełnie innego wymiaru i wyglądu w naszej głowie, po tym, jak już je ze sobą oswoimy i skonfrontujemy wyobrażenia z rzeczywistością. Whitsunday nie jest już jednym z wielu pięknych miejsc na Ziemi,  Koale i Kangury nie są to już jedynie obce gatunki zwierząt w odległej Australii; Sydney, czy Brisbane przestały  być nic nieznaczącymi punktami na mapie... To wszystko nabrało niezwykłego znaczenia dla naszego życia i wspomnień. I teraz, kiedy myślę "rafa koralowa", widzę od razu siebie w wielgaśnej masce na oczach i rurce w buzi, w śmiesznym pływackim stroju, widzę małego szarego kangura wylegującego się na plaży, widzę miliony kolorowych rybek przepływające tuż przed oczami, o rafach już nie będę wspominać, bo to oczywiste, że je widzę!:) Kiedy usłyszę gdzieś słowa: las deszczowy, wyobraźnia już tworzy obraz zamglonego, niezwykle wilgotnego lasu z szumem wodospadów, z potokami po kostki, w których brodzę schowana w przeźroczysty płaszczyk przeciwdeszczowy. I złośliwe pijawki, które atakują stopy :)  Wystarczy, że zobaczę zdjęcie Opery w Sydney, to od razu mknę ulicami tegoż miasta, pomiędzy majestatycznymi piętrzącymi się ku niebu wieżowcami. I słyszę aborygeńskie przygrywki w tle, szum morza, cykady i possumy na drzewach i oczywiście moich kompanów podróży po parkach - urocze i pokraczne zarazem "water dragony". Zapomniałam wspomnieć o ibisach i mrówkach, ale to dlatego, że z tymi zwierzątkami nie zaprzyjaźniłam się zbyt blisko i chyba wolę wspominać je jako ostatnie :P  Podczas ponownej wizyty w Sydney przywitam je słowami - Cześć, jak się masz! Stęskniłam się za Tobą! I wszystko wokół będzie już takie jakby znajome :))) Jakby ktoś zapytał mnie, co zrobiło na mnie największe wrażenie, to odpowiedź zapewne trwała by kilka godzin! Obrazy przychodzą same z szybkością błyskawicy, nakładają się, mnożą, utrwalają...W tej chwili przyszły mi na myśl ogromne drzewa figowe, które potrafią rosnąć w samym centrum miasta, pośród nowoczesnej XX wiecznej zabudowy. Po chwili już wspominam ogromne palmy, kaktusy i  koronkowe balkony domów na przedmieściach Sydney. Każda myśl ciągnie za sobą kolejną. A na końcu tego łańcucha wspomnień - niespodzianka! Totalne wyrwanie z przeszłości i zmiana punktu widzenia - spoglądamy na to, co jeszcze przed nami! Wielka niewiadoma i od razu uśmiech na twarzy! Aż miło pomyśleć, ile razy nas Australia jeszcze zaskoczy, zachwyci, zaczaruje. Mimo iż został nam jeszcze tylko jeden tydzień podróżowania.


I tak lecimy sobie pośród chmur, pod nami czerwona ziemia, na niej kropki domów, drzew, rozległe plamy miast, wstążki ulic, kręte warkocze dróg, łaty pól i  różnorakich upraw. Zatapiam się we wspomnieniach minionych dni, a tu już coraz bliżej nowe emocje i widoki - gigantyczne piaskowe klify i skalne kolumny pośrodku morza, nadbrzeżne, malownicze drogi, eukaliptusowe zagajniki i śpiące na drzewach dzikie misie Koala... Już czekają na przybycie Mata i Kropli, aby na zawsze wkraść się do ich wspomnień i zostać oswojonymi.

Bienvenido!


3 comments:

  1. Zapraszamy ponownie, musicie koniecznie utrawlac wspomnienia :)

    ReplyDelete
  2. Dziękujemy! Obiecuję, że skorzystamy! Niech tylko wymyślą jakieś szybsze środki komunikacji :))

    ReplyDelete
  3. eee... to ja proponuję teleport, też bym chętnie skorzystała :)

    ReplyDelete