Monday, February 15, 2010

Oko w oko z Kangurami, 6.02.2010

Główną atrakcją Krainy Oz, obok pluszowych Misiów Koala są oczywiście przesympatyczne kangury. Nasze zapoznanie z nimi nastąpiło już w Parku Zoologicznym w Sydney. Jednak, tak jak wspominałam wcześniej, dało nam to jedynie przedsmak tego, co doświadczyliśmy kilka dni później - w Lone Pine Koala Sanctuary, a już teraz mogę zdradzić, że kolejne wycieczki przyniosły jeszcze bardziej ekscytujące i niespodziewanie spotkania z tymi uroczymi australijskimi skoczkami.

Na początek kilka zasłyszanych ciekawostek o Kangurach.
Są to kolejne typowo australijskie zwierzęta, które należą do rodziny torbaczy. Z tą różnica, że ich torba na potomstwo umieszczona na brzuchu, ma "wejście" od góry, dzięki czemu małe kangurzątka uroczo wyglądają z torby swojej rodzicielki. A skoro już mowa o macierzyństwie - mała ciekawostka - dzień lub dwa po porodzie samica może zostać ponownie zapłodniona, ale dopóki torba lęgowa jest zajmowana przez dojrzewającego potomka, zarodek pozostaje w stanie   tzw. embrionalnej diapauzy, czyli czeka na zwolnienie torby lęgowej. Ciąża trwa 30-38 dni, a noworodek na 3 cm długości! Zaraz po urodzeniu samodzielnie wdrapuje się po futrze matki do jej torby lęgowej, gdzie przebywa ok. 10 miesięcy i żywi się wyłącznie mlekiem matki. Po pierwszych 3-4 miesiącach, kiedy jego skóra pokrywa się futrem, zaczyna opuszczać na krótko torbę i zapoznaje się z otoczeniem. Po kilku kolejnych miesiącach opuszcza torbę całkowicie, ale jeszcze przez jakiś czas – różny w zależności od gatunku – ssie mleko matki. W tym czasie samica rodzi kolejnego potomka, który przytwierdza się do drugiego sutka. Dopóki starszy z rodzeństwa ssie matkę każdy z sutków produkuje mleko o innym składzie. Przy takiej strategii rozmnażania samica może mieć jednocześnie trzech potomków: najstarszego, który niedawno opuścił torbę i jest jeszcze dokarmiany mlekiem, średniego, przebywającego w torbie oraz oczekujący na miejsce w torbie zarodek w stanie diapauzy.
Jak się okazuje rodzina tych torbaczy liczy ponad 50 gatunków kangurów, np. olbrzymi, szary, czerwony, wallaby, etc. Najpiękniejsze moim zdaniem są kangury czerwone. Mają cudowną, miłą sierść, są dobrze zbudowane i poruszają się z ogromna gracją (na ile w skakaniu może być gracji!) Najtrudniej je spotkać na wolności. My mieliśmy okazję podziwiać je jedynie w ZOO.

 

Najwięcej dzikich kangurów, jakie mieliśmy szczęście spotkać tzw. wallaby. Małe, troszkę grubsze i mniej postawne torbacze, z dłuższą sierścią i bardziej trójkątną mordką. Mieliśmy też okazje spotkać małe szare kangury, ale o tym przy okazji opowieści o Whitsunday Paradise :) Póki co - tylko fotka, będąca zaledwie zajawką naszej rajskiej przygody.


 

Dowiadując się coraz więcej na temat tych zwierzątek, nasunęło mi się kolejne pytanie - dlaczego "kangur"? Skąd wzięła się ta nazwa?

Sama nazwa wywodzi się z języka Guugu Yimidhirr, w którym słowo "ganguuru" odnosi się do kangura szarego. Pierwsza wersja w języku angielskim brzmiała "Kangooroo", albo "Kanguru" i powstała 4 sierpnia 1770. Utworzył ją porucznik (później kapitan) James Cook. Jak głosi legenda, nazwa pochodzi od aborygeńskich słów oznaczających "Nie rozumiem cię". Zgodnie z tą legendą kapitan James Cook i badacz przyrody sir Joseph Banks podczas badania terenów Australii napotkali na dziwne zwierzę. Chcąc dowiedzieć się nazwy tego stworzenia zapytali mieszkańca tamtych ziem: "Co to za zwierzę?". Tubylec odpowiedział "Kangaroo" czyli "Nie rozumiem cię". Tę odpowiedź kapitan Cook przyjął za nazwę zwierzęcia. :)
 Naukowa nazwa rodziny Macropodidae pochodzi z greckich słów makrós i podós – "długa noga, długa stopa".

I tutaj dochodzimy do podstawowej cechy kangurów - nie potrafią one ani chodzić, ani cofać się.Tylko skakać! I to nie byle jak! Najdłuższe skoki sięgają ok. 9 m! Czyż nie jest to imponujące?! W tej umiejętności pomaga im specyficzna budowa kończyn i ogona. Silnie rozwinięte, skoczne kończyny tylne zakończone długą, wąską stopą i długi, silny ogon, gruby u nasady, wykorzystywany  jako podpora w czasie spoczynku oraz jako narząd równowagi w czasie skoków.

W Lone Pine Koala Sanctuary spotkaliśmy bardzo przekupne i leniwe Kangury. Za kawałki sprasowanej suszonej trawy pozwalały sie pogłaskać, pomiętosić za uszkiem i podrapać pod bródką :)

 
 

W związku z tym, że dziesiątki turystów cały dzień częstują je tym przesmacznym jedzonkiem, pod koniec dnia wylegują się na polance i niestety nie bardzo mają ochotę kicać i reagować na jakiekolwiek zaczepki.


Czekają leniwie, aż się do nich podejdzie i łaskawie zjedzą ziarenka z Twojej ręki.


Kilka razy bezowocnie próbowałam przechytrzyć je i nakłonić do podejścia do mnie. Zerkały na mnie tylko ze zdziwieniem i pytaniem w oczach - o co mi chodzi!? :P I cała akcja zakończyła się podejściem Kropli do Kangura, a nie odwrotnie :(

 

Pomimo wszystko przebywanie pośród tych uroczych torbaczy, karmienie ich i obserwowanie z bliska jest niezapomnianym przeżyciem. Zwłaszcza, że w przeciwieństwie do dzikich kangurow, te w Parku są przyzwyczajone do towarzystwa ludzi i nie uciekają.

 
  
 

Podczas naszego weekendowego wypadu na Whitsunday Coast mieliśmy okazję spotkać kicające dosyć blisko drogi kangury, samotne i w stadzie, ale były bardzo płochliwe i nie za bardzo chętne do zabawy. Jedynie jeden malec skakał sobie po plaży, zupełnie nie zważając na ludzi dookoła. Najwidoczniej był już oswojony z obecnością ludzi i ... pstrykających aparatów fotograficznych.


Na koniec zabawy z Kangurami w Lone Pine Koala Sanctuary postanowiliśmy sprawdzić, do którego gatunku szaraków pasujemy naszym wzrostem. Jak się okazało Mackowi najbliżej do szarego kangura wschodniego, a Kropla załapuje się gdzieś pomiędzy pretty-faced wallaby a pospolitym wallaroo.


No comments:

Post a Comment