Monday, February 1, 2010

Welcome to Australia, 1.02.2010

1 lutego 2010, godzina 07:20 czasu lokalnego. Po 14 godzinach lotu dotarliśmy do Sydney.

Tak długi czas w samolocie to naprawdę męczarnia. Mówię o klasie economy (w ETIHADZIE to tzw. CORAL CLASS), która przestrzenią przeznaczoną dla pasażera niewiele się różni od zwykłych lotów po Europie. Można oczywiście pooglądać sobie filmy, pograć w różne gry, posłuchać muzyki (wszystko to za sprawą monitora interaktywnego umieszczonego na fotelu przed Tobą.) Jednakże siedzenie, spanie i funkcjonowanie przez 14 godzin w pozycji siedzącej, to trudna szkoła przetrwania. Wydaje Ci się, że śpisz nie wiadomo, jak długo (jak już uda Ci się zasnąć w takich warunkach, snem bardzo płytkim, słysząc wszelkie odgłosy dookoła). Gdy się budzisz, okazuje się, że: "- Jeszcze 12 godzin do celu", "-Jeszcze 9 godzin do celu" itd. A Ty już nóg i pleców nie czujesz, a w głowie kołowrotek. Cala podróż dłuży się niemiłosiernie. Na szczęście wizja kolejnych trzech tygodni w krainie Ozików trzyma przy życiu i ułatwia przetrwanie. :)
Dodam tutaj jeszcze małą dygresje. Otóż po godzinie lotu Kropelka poprosiła panią stewardesę o ..soczek pomidorowy, co by ugasić pragnienie. Po dwóch minutach cały sok wylądował na Kropelkowych spodniach i wszędzie dookoła. Ach! Niech żyje zgrabność. Dziwne uczucie towarzyszyło mi podczas sprzątania owego bałaganu - współczujące oczy współpasażerów z ukrycia wpatrzone we mnie. Na pocieszenie dla mnie, godzinę już przed lądowaniem kolega z rzędu obok postanowił dołączyć do pomidorowych rozlewaczy i spotkała go podobna, co mnie, historia. Jakie to mile uczucie, kiedy człowiek nie jest sam w swojej chwilowej niedoli.

Australia przywitała nas w pełnym słońcu, z bajecznie rozsianymi na niebie pierzastymi baranami. Będąc jeszcze w samolocie, kilkanaście minut przed lądowaniem, moje oczy robiły się coraz większe i większe z zachwytu. Ogromne przestrzenie gór, pomiędzy które powciskały się kłęby białych chmur, pofałdowana ziemia, leniwe zatoki, którymi Ocean sprytnie zakrada się w ląd.
Sama linia brzegowa to majestatyczne klify poprzedzielane piaszczystymi plażami. Na przeciw nich - niesamowity turkus wody z białymi punkcikami statków.









Bardzo szybko poza zauroczeniem zaczęło się pojawiać także zaskoczenie. Na początek - zostaliśmy poproszeni o wypełnienie swoistej ankiety, w której należało wyspowiadać się ze swoich zamierzeń w stosunku do krainy Oz, a także zadeklarować wwożone dobra w postaci jedzenia, leków, drewna, ziemi, różnorakich ziaren itd. Australia bardzo broni się przed takimi produktami, chcąc uchronić tutejszą faunę i florę przed obcymi mikrobami! :) A także zapobiec posiadaniu rzeczy, które mogą podlegać tutaj prohibicji. Kropelka, znana ze swojego lekomaństwa zadeklarowała, że ma ze sobą leki. (W tajemnicy zdradzę, że drewniane kolczyki i koraliki zostały przemilczane i ukryte..:P Ewentualne ich wyrzucenie na lotnisku nie wchodziło w grę!) Oznaczało to, że musiała wytłumaczyć panu celnikowi, co to za specyfiki posiada. I tutaj pojawiła się kolejna niespodzianka. Podczas kontroli paszportowej usłyszałam nagle od pana celnika:
"- Cześć, jak się masz!?" (właśnie tak, dosłownie, PO POLSKU!!!)
Nie muszę chyba wyjaśniać, dlaczego najzwyczajniej w świecie - oniemiałam. Jak to? Tutaj? Polak celnikiem? ECH... Ci Polacy. Wszędzie ich spotkasz, to niewykluczone. Nawet na tym końcu świata. Myślę sobie, że to chyba całkiem miłe uczucie. Potem kilkakrotnie usłyszałam z ust australijskich: "-O, Polska... (...) Pracował u nas kiedyś jeden Polak". (I oczywiście słowo na "K". Jakby to była jedyna rzecz, którą Polak potrafi nauczyć obcokrajowca.. :( )

Tak oto z uśmiechem na twarzy stawiamy kolejne kroki po Krainie Oz.
Bagaże odebrane (uff..doleciały razem z nami), potem tłumaczenie nieszczęsnych Kropelkowych leków, z którymi jak się okazało - nie było żadnego problemu, i ... Welcome to Sydney!!!! Ach... Czegoż chcieć więcej od życia???


cdn.

No comments:

Post a Comment