Wednesday, February 24, 2010

Australijski świat przyrody, część 2: Brisbane, 10.02.2010

Zachwyt bujnością i egzotycznością australijskiej fauny i flory nie ma końca. Każdy dzień przynosi jakieś zaskoczenie, nowe odkrycie albo ponowne zauroczenie. Wszystko za sprawą zupełnie nowych kształtów, zapachów, dźwięków, tak rożnych od europejskiego zgiełku. Coraz bardziej odczuwamy, ze jesteśmy na zupełnie obcym, nieznanym lądzie.
 
  
  

Kraina Oz jawiła się nam do tej pory jako raczej pustynna, jałowa i uboga ziemia, wypalona słońcem. Kępy traw, pojedyncze drzewa na horyzoncie, mało cienia. Nie jest to obraz sprzeczny z rzeczywistością, ale  rzekłabym - niepełny i wybiórczy. Centralna cześć kontynentu, zwana "outback-iem", w przeważającej części jest skalistą, czerwoną pustynią z niewielką ilością roślinności i dosyć ubogim krajobrazem. Tę część zostawiliśmy sobie do zwiedzenia na następny raz :) Dlatego żadnych zdjęć niestety póki co nie zaprezentujemy. Aczkolwiek mały przedsmak tego klimatu i atmosfery mieliśmy podczas podroży drogą "Great Ocean Road", na południu kraju, w okolicach Melbourne. Ale to już temat osobnej opowieści :) Tymczasem zostańmy w nadbrzeżnym, wschodnim pasie australijskiej, życiodajnej zieleni.


O lasach deszczowych już opowiadałam. Jak się później dowiedziałam, w Oueensland znajdują się jedne z najstarszych lasów deszczowych na świecie, liczące ok. 130 milionów lat! Świadomość ta wywołuje dziwne uczucie nierealności i wręcz baśniowości podczas przebywania w miejscach, które pamiętają czasy sprzed istnienia człowieka. Drzewa nadal  żyją, źródła i wodospady nadal eksplodują krystaliczną wodą, skały trwają, jakby zaklęte na wieki,  małe, prawie niewidzialne stworzenia krzątają się pośród gałęzi i liści.
Tak niedawno poznany kraj, a jakże stary, z dziewiczymi lasami, niezwykłymi, niespotykanymi nigdzie indziej odmianami roślin i zwierząt. Zadziwiający jest fakt, ze przetrwał w tej postaci do dziś dnia. W takich chwilach zaczynam rozumieć australijską obsesję sprawdzania przywożonych na jej terytorium materiałów, głównie drewnianych, które mogłyby w jakiś sposób zachwiać naturalna równowagę i odmienność tutejszej flory i fauny. Może właśnie dzięki temu, ze Australia jest ogromną wyspą, możemy dziś przytulać i obserwować na drzewach misie koala, karmić i zaprzyjaźniać się z kangurami, podglądać chrapiące wombaty, zaczepiać dumnie kroczące emu, napawać się  widokiem lasów eukaliptusowych, ogromnych palm i kaktusów i czuć grozę przed najbardziej jadowitymi na świecie pająkami  i najgroźniejszymi krokodylami. A także podziwiać na własne oczy najpiękniejsze podwodne rafy koralowe :) Ironią losu jest fakt, ze przez miliony lat ów ekosystem funkcjonował prawidłowo i bez problemów, zaś przez zaledwie 2000 lat ludzkiej działalności (co stanowi raptem kroplę w dziejach kontynentu) doprowadzamy do tak drastycznych i nieodwracalnych zmian klimatycznych. Ich wynikiem jest narażenie dużej części naturalnego bogactwa, nie tylko zresztą Australii, na wyginiecie. Aż strach pomyśleć, że jesteśmy zdolni sprawić, iż jeszcze w tym wieku  możemy być świadkami obumarcia rafy koralowej i wielu gatunków ryb i morskich stworzeń. Rodzi to pytanie: w imię czego? wygody? luksusu? pośpiechu i ludzkiej zachłanności?... Cóż za próżność i brak odpowiedzialności. Nie chcę być obłudna, sama też przyczyniam się do tego niszczenia.  Ale myślę, że człowiek nie zdaje sobie sprawy, co niszczy, dopóki nie zobaczy tego na własne oczy. Pierwszy raz w życiu miałam okazje ujrzeć rafy koralowe i lasy deszczowe, i świadomość, że kiedyś może ich po prostu nie być, budzi ogromny smutek i sprzeciw jednocześnie.

Obserwując tutejsza przyrodę nie sposób nie zachłysnąć się nią i nawet troszkę pozazdrościć. Tak, jak pisałam już wcześniej -  zupełnie niespodziewanie zobaczyłam w dużym powiększeniu rośliny, które znam z doniczkowych, miniaturowych wersji! Weźmy na przykład gałązki bambusowe, które stały się ostatnio bardzo popularne. Jedna maleńka gałązka zakupiona w IKEI i szczęścia co nie miara! Tutaj gałązki nabierają kilkumetrowych rozmiarów, a na ich ścianach, niczym na korze drzew, zakochani wyznają sobie miłość. Doprawdy urocze.


Zaś ogromne liście palm dookoła zachęcają do odpoczynku w ich cieniu.


W związku z tym, ze Matt pracował cale dnie, ja korzystałam z okazji i zwiedzałam zakamarki miasta.
Centrum Brisbane to przede wszystkim las wieżowców, biurowców, tłumów ludzi, samochodów... jest jednak jedna zupełnie niesamowita rzecz, którą zauważyłam podczas moich spacerów. Niczym w bajce pośród tysiąca kondygnacji i świetlistych dekoracji, prawie w samym środku miasta wyrasta ogromne drzewo, z szeroko rozłożonymi ramionami na wszystkie strony świata. Nie można go nie zauważyć, nie można się nie zatrzymać... Swe pnącza i korzenie dumie rozpościera i pomimo swej odmienności zdaje się być matką i środkiem życia miasta. Niczym źródło, początek wszystkiego. Coś niesamowitego! Stojąc tak w niego wpatrzona, jakby zaczarowana, z podziwu wyjść nie mogłam.  I chciałoby się w jego cieniu skryć, zatopić i o świecie zapomnieć. W samym centrum miejskiego zgiełku.


Nie mogłam się też oprzeć, żeby nie przespacerować się także alejkami Ogrodu Botanicznego. I ku mojemu miłemu zaskoczeniu w wycieczce tej towarzyszył mi cichy wielbiciel :) Uroczy "water dragon". Pomimo jaszczurkowatego charakteru, bardzo polubiłam jego towarzystwo.

 
 

Skakał tuż przede mną, tudzież ukrywał się pośród krzewów, a jak tylko zwróciłam na niego uwagę i wycelowałam w niego obiektyw, zamierał w bezruchu Muszę przyznać, że pozował znakomicie :) Potrafił odwrócić moje uwagę od relaksujących się nad brzegiem stawu Ibisów! Prawdziwe mistrzostwo flirtu.


A Ibisy, jak to Ibisy - rozgadane, rozkrzyczane, rozbiegane :) Pierwszy raz, jak je zobaczyłam, pomyślałam, że to bardzo sympatyczne ptaki. Jednak po kilku dniach, doświadczywszy ich nachalności i wręcz agresji względem skrawków pozostawionego bez opieki jedzenia, moja opinia uległa zmianie. To raczej złośliwe i natrętne ptaszyska, które nie odstąpią Cię na krok, jeśli będziesz spożywać przy nich swój lunch :)  Na ławkach w wielu kawiarniach widnieje znak z ich podobizną i napisem: "nie karmić tych zwierząt". Domyślam, się że nie one to wymyśliły! Ale z pewnością dobra to porada, bo w przeciwnym razie Ibisy gotowe by były zjeść nie tylko okruszki, ale cala kanapkę z Twojej dłoni.


 
 
 

Na zakończenie jeszcze jedna mała ciekawostka, która mnie tutaj zaskoczyła - MRÓWKI. Jest ich  tutaj niemożliwie dużo! Są wszędzie, duże, małe, czarne, czerwone... prawdziwa plaga. Monia twierdzi, że te małe istoty wyniosą kiedyś Australię na swoich plecach!

2 comments:

  1. Wiem, wiem, że się czepiam, ale po prostu muszę - odzywa się moja botaniczna strona natury :) tam na zdjęciu nie jest liść KAKTUSA tylko PALMY :)

    My z ibisami takich przejść na szczęście nie mieliśmy (tylko z mewami w NZ, które potrafiły znienacka podlecieć i ukraść Ci jedzenie z ręki), ale ibisy widziałam grzebiące w śmietnikach w Sydney i wtedy stwierdziłam, że chyba nie polubię tych ptaków.

    Pozdrawiam jak Zawsze
    O.

    ReplyDelete
  2. Dziękuje! Wszelkie korekty mile widziane :) Nie mam zbyt dużej wiedzy botanicznej, więc za wszelkie podpowiedzi i poprawki jestem wdzięczna.
    Pozdrowionka.

    ReplyDelete